Mam w zwyczaju oglądać filmy do końca, nie ważne, czy mi się podoba czy nie. Pierwszy raz poległam i w połowie wyłączyłam. Zdaje sobie sprawę z tego, iż miał być to pastisz, jednak było to żenująco nudne, wtórne, kretyńskie, żałosne... o.O i wiele wiele innych mi się nasuwa w tym momencie przymiotników. Nie wiem do kogo kierowany jest ten film.... ale na pewno do nikogo choć odrobinę wymagającego od fabuły, dialogów, gagów itp
Ech, przesadzacie chyba wszyscy (8/100 na metacritic!), nie można wszak wykluczyć założenia, iż "dzieło" to może się, dla niektórych przynajmniej, okazać, poniekąd, aczkolwiek w pewnym sensie oczywiście, nawet miejscami (aaa!) niezłe i ciekawe.
Hmm... w obliczu tak nieprzejednanej krytyki przyznanie się, iż (poniekąd w pewnym sensie, ma się rozumieć) należy się do tej grupki "wybrańców", może okazać się wprawdzie zaiste strzałem w kolano, ale... co tam. Przyznaję się. Bez bicia i całkowicie z własnej woli.
5/10 (a nawet, o zgrozo!, 5.5/10)
I do tego jeszcze wcale nie uważam, żebym nie wymagał od filmów fabuły i dialogów. Więc może po prostu ten dostał ode mnie taryfę ulgową? Tylko czymże sobie na to zasłużył...hmm, dowód to na to zatem niezbity, iż jakiś tam urok osobisty jednak posiada. I tego się trzymajmy, bo przecież to wcale nie oznacza, że jestem ćwierćinteligentnym (ha, żeby tylko!) matołem mającym się za wielkiego znawcę filmów, o nie, co to to nie.
;)
PS
Też mam w zwyczaju filmy oglądać zawsze od samego początku do samego końca. Dobry to zwyczaj, choć pewnie w pewnym sensie nieco "samo-ubezwłasnowalniający". Ale nic to, trzymam się go dzielnie.