i doszedłem do wniosku,że abstrachując od olbrzymiego sentymentu,jakim darzę ren film,a także od niemal archetypicznej postaci Arnolda,fenomen tego filmu polega na jego niezwykle sprytnej i przemyslanej konstrukcji,przy okazji bardzi prostej (nie od dzis wiadomo,ze geniusz tkwi w prostocie) Otóż "Komando" to de facto półtora godzinna,sensacyjna,męska,brutalna opera filmowa,okraszona nutą ironii. Przez niemal caly seans towarzyszy nam znakomita muzyka, (nieodzalowanego) Jamesa Hornera. Co ja mówię-to nie muzyka,to prawdziwa opera właśnie! Skomponowana na orkiestrę symfoniczną,pełna licznych zapożyczeń gatunkowych,między innymi jazzowych. Posiadam ten soundtrack,slucham go regularnie i nadzwic sie nie mogę,jak swietnie sprawdza sie bez obrazu (obrazy wyświetlają sie w glowie) Film,podobnie jak muzyka ma swietne tempo,klimat no i Arnolda-obok Terminatora,to chyba najlepsza postac,jaką stworzył. Ale to wszystko byłoby mało,gdyby nie szczypta (a nawet dwie) wybornego humoru i (auto)ironii. Miodzio. Przy okazji,jest to jeden z najwazniejszych filmów mojego dzieciństwa,ktory tylko w kinie, (na przełomie lat 80-tych i 90-tych) obejrzałem z 10 razy.